Prezeska Zarządu Fundacji: marta@window-of-life.org Koordynatorka działań promocyjnych i fundraisingowych: magda@window-of-life.org
Dwa tygodnie, które mocno wywracają życie.
We wrześniu kolejny raz lądujemy w Ugandzie. Zapach afrykańskiej gleby, coś magicznego, trzeba to przeżyć.
Tym razem wiedzieliśmy, co nas czeka, wiedzieliśmy też, co będzie potrzebne. Mamy już doświadczenie po zeszłorocznej wyprawie.
W lutym w Berlinie wolontariusze z Window of Life przygotowali ponad 20 albumów ze zdjęciami, które udało nam się zabrać ze sobą do Ugandy, mamy nadzieje ze będzie to wspaniały prezent dla każdego dziecka, które będzie chciało w przyszłości zacząć dorosłe życie, gdzieś poza Masindi.
Na lotnisku razem z Magdą i z siedmioma walizkami szukamy naszego kierowcy, który zawiezie nas do Masindi.
Droga do Masindi mija nam bardzo spokojnie, aczkolwiek podnieceni nie możemy się doczekać … po kilku godzinach docieramy. W domu witają nas ciocie oraz dzieci, tak jakbyśmy tydzień temu wyjechali, „jest radość…”
Mamy szczęście, bo jest akurat czas wakacji i wszystkie dzieci są w domu, przez tydzień udało nam się zorganizować wycieczkę do Entebbe, odwiedzić księdza który napisał książkę o Ugandzie („Spalić paszport”), być na odwiedzinach w więzieniu.
Do Entebbe jechaliśmy prawie sześć godzin w jedną stronę. Zaskoczyło nas bardzo pozytywnie, to że żadne z dzieci nie marudziło, nikt nie płakał, nikt nie pytał czemu tak długo, większość z dzieci miała nosy przylepione do okna, obserwując zmieniający się krajobraz, ludzi, miasta. Widać że są bardzo ciekawe świata.
Po dotarciu do Entebbe udaliśmy się na lotnisko, żeby pokazać dzieciom samoloty z bliska. Udało nam się wjechać na płytę, co prawda biurokracja zajęła trochę czasu, ale jak mawiają w Afryce, „Hakuna matata”. Zaskoczyło nas ze w każdym biurze musieliśmy czekać, nawet żeby uzyskać odpowiedź, że to nie tutaj. Odwiedziliśmy chyba dziesięć różnych biur zanim załatwiliśmy pozwolenie na wjazd, ale udało się. Będziemy mogli z bliska zobaczyć startujące samoloty.
Po wizycie na lotnisku, udaliśmy się do ZOO, które jest pięknie położone nad jeziorem i warte odwiedzenia.
Żeby poczuć się jak w Europie, odwiedziliśmy tez KFC, następnie w drodze powrotnej odwiedziliśmy zaprzyjaźnioną fundację, Malayaka House w której przebywa ponad 50 dzieci. Do Masindi dotarliśmy prawie o północy, nikt jednak w dalszym ciągu nie marudził że chce spać, że jest zmęczony.
Wizyta u księdza Kalungi Dąbrowskiego w Kakoge była trochę w mniejszym gronie, bo zabraliśmy trójkę najmłodszych i trójkę najstarszych dzieci oraz wolontariuszkę Magdę która za dobre sprawowanie i pomoc dostała specjalny prezent od ojca Kalungi z drzewa różanego.
Do Kakoge wybraliśmy się korzystając z transportu publicznego, Linkbusem. Magda przed wyprawą przeprowadziła dzieciom szkolenie z bezpieczeństwa oraz udzieliła kilku wskazówek jak wytrawny podróżnik, że siku tak, ale pupu nie, niestety dzieci sie nie posłuchały, co było też dla nas nowym doświadczeniem.
W Kakoge jest szpital, szkoła i kościół, wszystko wielkie i piękne, wszystko powstało dzięki ojcu Kalungi i datkom z Europy, ale we wsi nikt, albo niewielu zna księdza, albo nasz angielski był niezrozumiały dla mieszkańców Kakoge, pytaliśmy o ojca/księdza Kalungi ale większość napotkanych odpowiadało jak Judith która nie rozumie o co sie ją pyta ... (hmm?). Po kilku próbach udało się i ojciec został odnaleziony.
Ojciec Kalungi ugościł nas kassawą, która okazała sie bardzo dobra, arbuzem z własnego ogrodu i innymi lokalnymi rarytasami. Po kilku godzinach pora było wracać.
Jadąc Linkbusem nigdy nie możesz być pewien ceny, znasz ją dopiero w momencie zakupu, miejsce na nogi są tak projektowane, żeby za długo nie siedzieć, jak już się wsiądzie, to człowiek chce wysiadać. Plusem jest to, że w większości przypadków dociera się na miejsce. Na korzyść LinkBusa przemawia też moc atrakcji muzycznych które są puszczane na cały regulator. Dzięki temu poznaliśmy wiele hitów Ugandyjskich, w większości o ślubach lub o prezydencie.
Podczas pobytu udało nam się też wybrać do więzienia, razem z dwójka dzieci, aby odwiedzić ich mamy.
Ta krótka wycieczka chyba wywarła na nas największe wrażenie. Dzieci bardzo się bały iść, choć ciocie im tłumaczyły, że idą tam tylko na chwile. Po przejściu przez wszystkie kontrole, weszliśmy na teren więzienia, które od środka nie wygląd tak groźnie.
Mamy były bardzo wzruszone, że ich dzieci są tak zadbane. To w głównej mierze zasługa cioć które pracują w Masindi. Dowiedzieliśmy się też, że Window of Life to jedna z nielicznych organizacji, w Ugandzie która przyjmuje dzieci z więzienia, dlatego osadzone mamy były szczęśliwe i wdzięczne. Nam też się łezka w oku zakręciła widząc ich wzruszenie. Ta wizyta to dowód, że to co robi fundacja ma sens, że Window of Life może zmienić życie dzieci na lepsze.
Okazało się, że nie tylko mama dziewczynki jest w więzieniu, ale też ojciec. Zaczęto wiec szukać ojca, niestety po godzinie nie udało się go znaleźć, wiadomo, więzienie duże… nikt jednak nie był zaskoczony, zdziwiony. Jestem pewien, że się znalazł, ale pewno później. Hakuna matata.
W drugim tygodniu zajęliśmy się najmniejszymi dziećmi. Odprowadzaliśmy je do szkoły, bawiliśmy się z dziewczynkami które zostały w domu, zajęliśmy się porządkowaniem biblioteki, spędzaliśmy czas z ciociami, odwiedzaliśmy pana Mansura który w latach 70 był w Polsce kilka miesięcy i do dzisiaj jest zakochany w naszym kraju. Oczywiście był też czas na relaks, wspólne zakupy na targu, smakowanie owoców, rozmowy o niczym, a czasem o poważnych sprawach.
We wrześniu 2019 znów lecimy, już nie możemy się doczekać.