Mogłabym powiedzieć, że to dzieło przypadku, ale wierzę że było to gdzieś dawno zapisane - pobyt w Masindi, jedna z tych przygód w życiu, która zapada w pamięć i do której wraca się myślami. A kiedy się o tym myśli, to ciepło robi się na sercu. Takie są właśnie moje odczucia, kiedy myślę o dzieciakach i wspaniałych kobietach, które każdego dnia dokładają wszelkich starań, aby zapewnić tym dzieciakom dom.
Do Masindi przyjechałam przed świetami wielkanocnymi, co dało mi od razu możliwość uczestnictwa w życiu lokalnej społeczności.
W domu miały miejsce przygotowania do wspólnego ucztowania: dzieciaki założyły odświętne ubrania, ciocie przygotowywały odświętny posiłek. W niedziele wielkanocną wizyta w lokalnym kościele i ogrom radości ze śpiewami i tańcem. Wspaniałe było widzieć uśmiechnięte twarze dookoła.
Potem rozpoczęło się zwyczajne życie, ponieważ wszystko wróciło do swojego porządku - rutyna, która zawsze kojarzyła mi się z czymś negatywnym, okazała się czymś wspaniałym :)
Odprowadzanie starszych dzieci do szkoły i odbieranie ich popołudniem były fajną zabawą- za każdym razem uczyłam się czegoś nowego. W domu dużo czasu spędzałam z najmłodszymi mieszkańcami domu; ah one potrafią skraść serce w mgnieniu oka, chociaż na ich zaufanie trzeba sobie tez zapracować ;)
Niesamowitym było patrzeć, jak szybko się uczą nowych rzeczy.
Wszystkie dzieci, bez wyjątku, chłoną naszą obecność i zachowania.
Będąc tam czułam się jak w domu, zostałam przyjęta bardzo serdecznie i jestem za to ogromnie wdzięczna, ponieważ to nie zdarza się codziennie.